Coaching

niedziela, 25 października 2015

Niby jeszcze październik

Już czuję, jak się zbliża, czuję na plecach jego oddech – to listopad. Dawno temu napisałam o nim wiersz, którego trochę się dziś wstydzę, ale tylko trochę:
„Listopady są ponure i bure
Drzewa nagie powagą
Wyjść w listopad z odwagą
Nie potrafię”
Niby jeszcze październik, a już listopadowo. Zaczynają się depresje, myśli o starości i śmierci, wariaci wariują.Znam kilka  kobiet, które fatalnie znoszą brak słońca i krótkie dni. Jedna z moich koleżanek krzyczy głośniej niż zwykle, śmielej niż kiedykolwiek atakuje słowne, jest cały czas podekscytowna- efekt jesieni? Mnie za to całuje na powitanie i zawsze mówi, że pięknie wyglądam. Też ją lubię.
Listopady to czas rozstań, rozwodów, końców romansów, wszystko idzie na zatracenie. Jak nie zwariować, gdy ciągle jest ciemno, pada deszcz, tęsknica i osmętnica na polach, taka z wiersza Tetmajera „ Na Anioł Pański biją dzwony, niech będzie Maria pozdrowiona, niech będzie Chrystus pozdrowiony”. Do tego w nocy z pierwszego na drugiego listopada zmarli idą do kościołów..

Babcia opowiedziała mi taką historię:
 Pewnej  kobiecie ze wsi zmarła córka. Dziewczyna była piękna, ładnie się ubierała, miała ogromne powodzenie wśród chłopaków, i oto pewnego dnia nie wstała z łóżka, bo wszystko ją bolało i nie miała siły się ruszyć. Wezwano nawet po pewnym czasie doktora, co było wówczas rzadkością, ale ten nic nie pomógł, tylko zapłatę wziął. Po kilku dniach dziewczyna umarła. Matka   strasznie rozpaczała po jej śmierci, nic dziwnego, więcej dzieci nie miała. Koniecznie chciała  zobaczyć swoją córkę choć raz. 
W noc zaduszną ukryła się więc w kościele, gdzieś na chórze, bo wiedziała, że wszyscy zmarli tej nocy do kościoła przyjdą. Rzeczywiście, gdzieś tak od  wpół do dwunastej zaczęli się schodzić. Było ich bardzo dużo, całe tłumy, i ci co zmarli w tym roku, i ci co 20 lat wcześniej, niektórzy szli o własnych siłach, inni o laskach, dorośli nieśli małe dzieci, które przed śmiercią nie nauczyły się chodzić. Wybiła dwunasta, wyszedł ksiądz z ministrantami (wcześniej zmarły proboszcz tej parafii) i rozpoczęła się msza święta.
Kobieta ukryta na chórze myślała tylko o tym, że nigdzie nie widzi swojej córki. Do kościoła przyszli już wszyscy spóźnialscy a dziewczyny nie było, zaraz miała skończyć się msza..
W pewnym momencie matka patrzy i oczom nie wierzy; zobaczyła swoją córkę, ale w jakim okropnym stanie! Włosy potargane, sukienka ubłocona, w dodatku dziewczyna dźwiga dwa wielkie dzbany wody. Ponieważ msza dobiegła końca, dusze zaczęły z kościoła wychodzić, zrozpaczona matka wmieszała się w tłum i podeszła do swojej córki:
-Co ci się stało dziecko, dlaczego tak wyglądasz?- zapytała łamiącym się głosem.
- To przez ciebie matko- odparła dziewczyna- ty cierpisz na ziemi, a ja nie mogę zaznać spokoju po śmierci. Muszę znosić twoje cierpienie. Te dzbany, które widzisz to twoje łzy, musze je wszędzie ze sobą nosić. Nie wiesz, że rodzice nie powinni rozpaczać po swoich dzieciach?- spojrzała z żalem i odeszła z innymi.
Od tej pory kobieta przestała płakać, bo zrozumiała, że w ten sposób zamyka córce drogę do nieba.

To zdarzenie miało miejsce na podsiedleckiej wsi, nie na Litwie czy Kurlandii, ale sporo ma wspólnego z tym, co Mickiewicz w „Dziadach” przedstawił-  przenikanie światów, potrzebę współistnienia, prawdy moralne, które umarli przekazują żywym. Listopad sprzyja metafizyce.

Pytanie jednak brzmi: Jak listopad przetrwać, jak nie poddać się melancholii, jak nie popaść w depresję?
Można pić, kochać się, czytać książki, słuchać muzyki, spotykać się ze znajomymi, modlić, oglądać telewizję- ważne, żeby się nie dać. Przeczekać marząc i patrząc w ogień, i cieszyć się z tego co mamy..

Gdyby nie listopad nie zachwycałabym się majem. No tak, pogodę i pory roku trzeba przyjmować z pokorą. Najlepiej polubić.


1 komentarz: