Legenda o Czarownicy

Legenda o czarownicy

Stary Szczepan wiele burz już przeżył, bo żył na tym bożym świecie tak długo jak nikt w miasteczku, ale takiej burzy jak ta, nie pamiętał.
Już od samego rana wisiało coś w powietrzu i to coś niedobrego. Pies najpierw wył jak utrapieniec całą noc, a teraz nie chciał wyjść z budy, krowy nie dały mleka, a przyjazna zwykle kotka Bunia udrapała go, gdy zbliżył się do niej z zamiarem pogłaskania. Jaskółki latały nad samą ziemią, co zwiastowało rychły deszcz. Ludzie też ledwo trzymali nerwy na wodzy, synowa fukała, więc wolał jej zejść z oczu. Ta zazwyczaj pogodna  kobieta, dziś wyraźnie nie miała humoru i złościła się na cały świat. Poszedł do stodoły i zajął się swoją robotą: sprzątał słomę po wczorajszej młocce. Już od południa zaczęło się chmurzyć, powietrze stanęło, świat znieruchomiał. Niespokojne wróble chowały się pod strzechę chałupy. Chmury napływały coraz ciemniejsze i coraz gęstsze, aż zrobiło się prawie ciemno, tylko jasne błyskawice co i raz rozświetlały niebo. Wszystko co żyło, zamarło w trwodze i oczekiwaniu. Z daleka słychać było grzmoty, złowrogie i głuche, jakby nie z nieba ale z ziemi. Burza zbliżała się do miasta. Nagle Szczepan usłyszał  przeraźliwy grzmot, po nim następny i następny. Mimo że ufał boskiej opatrzności, przestraszył się nie na żarty. Wziął różaniec do ręki i zaczął się modlić, spoglądając co i rusz w okno. Tymczasem  rozpętało się prawdziwe piekło; wiał straszny wicher, zrywał dachy, uderzały pioruny, drżała ziemia. Przerażeni ludzie w panice zbijali się w gromadki, tulili do siebie, matki uspokajały płaczące dzieci. Dokąd mieli uciekać? Przed taką karą Boską nie ma ucieczki. W wielu miejscach wybuchały pożary, miasto stanęło w ogniu. W pewnej chwili lunął deszcz , na szczęście. Tak naprawdę okazał się on dużym dobrodziejstwem dla mieszkańców Garwolina i okolicznych wsi. Ogień przestał się rozprzestrzeniać, a nawet zaczął przygasać.
Była już noc, gdy burza odeszła na dobre, a biedni pogorzelcy zaczęli klecić sobie budy i szałasy z tego, czego ogień nie strawił. Wszyscy przerażeni, zdumieni, tym co się stało. Nic dziwnego, na miejscu pięknego miasta rozpościerał się straszny widok; dym unosił się nad pogorzeliskiem, wszędzie pełno było zwęglonych bali i desek, pokruszonych cegieł, potłuczonego szkła. Gdzieniegdzie sterczały czarne, osmalone kominy. Na szczęście chałupa Szczepana pozostała nienaruszona, jako jedna z nielicznych, za co on dziękował Bogu , padłszy na kolana. Nie zważając na to, że to już głęboka noc wyszedł na ulice miasta. Ogrom zniszczeń wprawił go w zdumienie i rozpacz − czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział; brudni, zdruzgotani ludzie śpiący w ruinach tego, co kiedyś było ich domem, błąkające się bezpańskie psy. Szedł powoli, modląc się w myślach. Co jeszcze będzie dane mu przeżyć? Jak poradzą sobie ludzie, którzy wszystko stracili? Kto im przyjdzie z pomocą?
Niedaleko, wśród ruin zauważył znajomą postać − to znana wszystkim Zielarka, nazywana też Czarownicą, chodziła wśród śladów pożogi. Starzec przyjaźnie skinął jej głową. Od czasu gdy wyciągnęła jego młodszego syna Staszka ze złej, śmiertelnej gorączki, szanował tę starą kobietę. Tymczasem Czarownica szła wolno, wspierając się kosturem i uważnie rozglądała się wokół.
− Trzeba wracać do domu, nic tu po mnie − pomyślał Szczepan i po raz kolejny tego dnia podziękował Bogu, że jego dom ocalał.
Nazajutrz skoro świt obudziło go nawoływanie synowej:
− Wstańcie ojcze! Ludzie w mieście Zielarkę chcą sądzić, że miasto spaliła − wołała z przerażeniem  kobieta.
− Zielarka miasto spaliła? O czym ty mówisz niewiasto? − zdenerwował się Szczepan.
− A no idźcie tam i sami zobaczcie, co się dzieje. Może coś pomożecie? − mówiła z niewiarą, a w oczach jej błyszczały łzy.
Kiedy Szczepan doszedł na miejsce, które do wczoraj było rynkiem, znalazł się w rozwścieczonym, łaknącym zemsty tłumie, brudnych, zrozpaczonych pogorzelców.
− To ona, to ta wiedźma spaliła miasto! Tam się paliło, gdzie ona wcześniej chodziła. Stamtąd właśnie wybuchł pożar. Gasiliśmy przecież, ale żadna ludzka siła nie mogła go ugasić! – wołała właśnie jedna z kobiet.
− Tak, ta starucha jest wiedźmą − przytaknęło kilka poważnych głosów.
Z tłumu dobiegły kolejne oskarżające głosy:
− Ona podpaliła miasto, ona sprowadziła na nas tę straszną klęskę, ona!
Tłum zakołysał się, złość i nienawiść przybierały na sile. Stary Szczepan nie mógł już dłużej tego słuchać;
− Ludzie, opamiętajcie się – zawołał − czyżbyście zapomnieli, że była burza, że leciały gromy z nieba?
− Jak to, więc ty Szczepanie uważasz, że ona nie podpaliła? − ze zdziwieniem zapytała jedna z sąsiadek.
Starzec powoli wysunął się z gromady obradujących. Pochylił swoją mleczną głowę, potarł siwą brodę. Twarz miał spokojną, tylko oczy błyszczały mu z podniecenia.
− Ludzie – rzekł − dlaczego obwiniacie tę starowinę o taką straszną zbrodnię? Niejednemu z was przecież pomogła….. mojemu Staszkowi sama ziół naniosła i wyleczyła chłopaka. A pamiętacie, jak Antoniemu urwało rękę w warsztacie? To ona go pielęgnowała. Przywiązana jest do tego miasta., skądże takie zniszczenie mogłaby wywołać? Ona dobra, poczciwa…. Chciał mówić dalej, ale już mu przerwano, zakrzyczano starca.
− Ona to ona, któż by inny? − krzyczał zgodny chór głosów męskich i kobiecych, zrozpaczonych, a zarazem pałających nienawiścią.
− Wiedzieliśmy od dawna, że była z czartem w zmowie! Wciąż zbiera zioła na jakieś czary, wciąż szepce jakieś zaklęcia. Zasłużona kara jej nie minie.
Szczepan sędziwą głowę na pierś skłonił i nic nie odrzekł. Czapkę na uszy nacisnął i powoli odszedł w stronę gdzie przed zniszczeniem stał ratusz.
Tymczasem w tłumie wygrażano się staruszce:
− Pasy by drzeć z takiej! − wołano.
− Spalić ją na stosie! − dały się słyszeć zrazu pojedyncze głosy.
Olbrzymi kowal z zaciętą miną wysunął się naprzód:
− Najpierw musimy ją złapać! − zawołał.
− Schwytać, schwytać wiedźmę! − tłum zafalował złowrogo.
Tymczasem Szczepan śpieszył tam, gdzie do niedawna wznosił się ratusz. Z trudem wdrapywał się na gruzy, w pewnej chwili nie miał już sił, żeby iść dalej. Trudno było mu złapać oddech. Odczekał chwilę i zawołał:
− Ej, stara!
Nasłuchiwał chwilę i rozglądał się dookoła. Niedaleko dał się słyszeć jakiś chrobot, obok sterczącego w pobliżu słupa coś się poruszyło; ukazał się dość obszerny otwór, a w nim pojawiła się głowa starej baby.
− Witajcie Szczepanie – zagadała − z jakąż to nowiną do mnie przybywacie?
− Złe nowiny przynoszę − zaczął Szczepan i w krótkich słowach opowiedział kobiecie całą historię.
− Zatem podejrzewają, że to wy jesteście czarownicą, która spaliła miasto − zakończył swoją opowieść i ze zdumieniem obserwował reakcję starej; baba aż w tył się przegięła słuchając, otworzyła ze zdumienia usta, ale wnet opanowała się i wybuchła  śmiechem. Ale co to był za śmiech! Szczepan aż zamarł ze zgrozy. Kiedy kobieta zamilkła starzec szybko pożegnał się:
− To wszystko – rzekł − do widzenia stara! Ostrzegłem cię, więc się pilnuj. Po tych słowach szybko odszedł w stronę domu. Stara tymczasem wróciła do swojej nory i wcale już jej nie było do śmiechu.
− Ha, trudno, w lasy pójdę- szepnęła − może przez ten czas złapią podpalacza, a mnie uniewinnią ? Schwyciła swój nieodstępny wór, zarzuciła go na plecy, kostur ścisnęła w dłoni i ruszyła szybkim krokiem w stronę lasu. Droga dłużyła się, mimo tego że las był przecież niedaleko. Ale już widziała go z daleka; bezpieczne ciemne miejsce, za chwile wydostanie się z miasteczka i być może nie powróci tu nigdy. Ale oto przed jej oczyma wyrósł tłum uzbrojonych mieszkańców Garwolina.
− Przepadło wszystko − pomyślał kobieta, lecz stanęła w obronnej postawie; wysuwając przed siebie kostur.
− A jesteś, wiedźmo przeklęta!  zakrzyknął kowal, który biegł na czele gromady − Odpokutujesz teraz za wszystko!
− Czego chcesz ode mnie? – zawołała wojowniczo Czarownica − Idź precz, bo cie przeklnę słowami samego Belzebuba!
Sięgnęła do zanadrza swojego worka i wyciągnęła pęczek suszonych ziół, a mieląc je w palcach zaczęła szeptać jakieś dziwne zaklęcia. Na nic się to jednak zdało, tym razem nie ulękli się mieszczanie.
− Schwytać ją, łapcie Czarownicę − zakomenderował kowal.
Natychmiast osaczono ją ze wszech stron niby dzikie zwierzę. Próbowała jeszcze bronić się kosturem, ale związano ją i zawleczono na rynek. Tam już czekali ławnicy. Narada trwała krótko, bo wyrok już dawno zapadł; wiedźmę należy spalić na stosie. Kiedy ogłoszono werdykt biedaczka rzuciła się na kolana i poczęła błagać o łaskę:
− Panowie, litości, znacie mnie przecież, nie spaliłam miasta! Ludzie ratujcie!....Pomocy! W żadnych oczach nie zapaliła się iskierka litości. Nienawiść do starowiny ogarnęła cały tłum pogorzelców. Niecierpliwie wyczekiwano egzekucji, która była wyznaczona na noc. Ochotnicy nanosili całe masy suchego drewna i przygotowali ogromny wysoki stos. Czarownicę przywiązano do niego grubymi linami. Nie szarpała się już, usta miała zakneblowane, żeby nie rzucała czarów w ostatnich chwilach żywota. Czekała. Tymczasem słońce zaszło. Noc nadeszła ciemna i straszna. Z zachodu nadciągnęły ogromne i czarne chmury. Wicher zawył, zajęczał, ze świstem i hukiem pognał ponad głowami ludzi oczekujących na widowisko. Z oddali dał się słyszeć głuchy odgłos grzmotu… Czyżby znowu zbierało się na burzę? Groza wiała zewsząd. Czterech mieszczan z czterech stron stosu podłożyło ogień. Po chwili ze wszystkich stron ukazały się smugi dymu, a potem wystrzelił słup płomieni. Naraz ogień przygasł na chwilę…, ale wnet wybuchł ze zdwojoną siłą, z trzaskiem. Czerwony, szalejący płomień szybko ogarnął cały stos. Wtem  z niszczycielskich płomieni wypłynął bolesny przejmujący jęk. Jęk ten rósł, wzmagał się, potężniał, nasilał…. Nie można było go znieść, niektórzy musieli zatkać sobie uszy rękami, żeby go nie słyszeć. A jęk wciąż trwał i trwał, tragiczny i bolesny. Nagle przeszedł w straszliwy krzyk rozpaczy i zamilkł. Niektórzy później mówili, że widzieli, jak dusza wiedźmy uleciała przez jęzory ognia i kłęby dymu. Ogień gasł powoli, niby jeszcze był potężny, jeszcze wystrzelał groźnie, ale już konał… Ludzie wpatrywali się w dogasające płomienie, przerażeni, poważni..Ogień przygasł do ziemi i skonał. Zakołysał się tłum i powoli odpłynął niby fala wzburzonego oceanu. Nie było już na co czekać.  Wokół zaległa ciemność i śmiertelna cisza. Stary Szczepan, który z daleka przyglądał się widowisku, pozostał na rynku dłużej niż inni. Pochylony, zgarbiony, patrzył jak wiatr rozwiewa żarzące się jeszcze popioły, pokiwał swoją siwą głową jakby chciał coś rzec, milczał jednak, a po chwili i on ruszył w stronę domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz