Czy uwierzycie, że dawno, dawno temu w Garwolinie było aż siedem kościołów? Zdumiałam się ogromnie, gdy podczas swoich wnikliwych studiów nad historią i legendami miasta natknęłam się na taką informację. Siedem to liczba nie byle jaka, oznacza szczęście i doskonałość. A więc wyobraźmy sobie dostatni i kwitnący Garwolin, a w nim siedem kościołów. Miasto nieduże, ale królewskie. Wbrew Twoim oczekiwaniom Czytelniku, nie było w nim zaskakująco pięknych budynków ani łaźni, ani innych wyjątkowo drogich urządzeń, ale tym co najbardziej zdumiewało przyjezdnych był wszechobecny ład i porządek. Oczywiście kościoły były największą atrakcją; siedem, a każdy inny; jeden drewniany, drugi z czerwonej cegły, trzeci miał pobielane ściany, kolejny wzniesiono z kamienia a jeszcze inny przyciągał wzrok bogatymi zdobieniami fasady. Był też kościół ze strzelistymi wieżyczkami i ostatni okrągły, taki w kształcie kopuły.
Czy słyszałeś kiedyś Czytelniku koncert dzwonów? Ja nie słyszałam, nie wiem nawet, czy takie koncerty gdziekolwiek się odbywają. Pięknie dzwoni Zygmunt, pięknie brzmiały dzwony dzwonnika z Notre Dame, ale dźwięk dzwonów z siedmiu kościołów, to coś zupełnie niesamowitego! Gdy codziennie rano, w południe i na wieczór dzwoniły swym potężnym głosem na Anioł Pański, mieszkańcy zatrzymywali się w natłoku swych czynności i z uczuciem wsłuchiwali w harmonijne tony. Dzwony przypominały o tym, co najważniejsze; Bogu, rodzinie, miłości. Miejscowa ludność była pobożna, bogobojna i uczciwa. Ludzie chętnie odmawiali Anioł Pański. Mijały lata, nadeszły nowe pokolenia. Jak wiemy czas wszystko zmienia, kruszy skały, strumyki zamienia w rwące potoki, zmieniają się też ludzie. Oto nadeszło takie pokolenie garwolinian, które przestało zwracać uwagę na wygląd miasta, na kościoły. Zapytasz Czytelniku, co było dla nich w takim razie ważne, jak żyli ci ludzie? Proszę bardzo już odpowiadam; ważne były tak zwane interesy, pogoń za bogactwem, wygląd zewnętrzny, zabawa. Zakładam, że nie pierwszy raz słyszysz o takim systemie wartości. Jak osiągnąć wyżej wymienione dobra? To naprawdę dość proste, trzeba tylko kombinować i spekulować. Aha, i jeszcze jedno; nie ma wtedy czasu na myślenie o Panu Bogu i na modlitwę. Mieszkańcy Garwolina to sprytni ludzie i dość szybko podorabiali się ogromnych majątków, a wtedy całkowicie rzucili się w wir zabawy, zaprzestając dalszej pracy. Ponieważ mieli pieniądze, spędzali czas na ucztach, pijatykach, rozpuście.
Kościoły stały puste, a dźwięk dzwonów nie robił na nikim wrażenia. Biedne dzwony, jakby rozumiały, co się dzieje, bo dzwoniły smutno i przejmująco, płakały nad losem mieszkańców. A może ostrzegały? Niestety, nikt nie zwracał na nie uwagi.
Mówi się niekiedy, że „Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy” i tak było w tym przypadku. Panu Bogu w końcu naprzykrzyło się to rozpustne życie mieszkańców miasta, więc postanowił ich ukarać.
Pewnej nocy w domu jednego z mieszczan odbywała się wielka uczta. Kto brał w niej udział? Zapytajcie raczej kogo tam nie było. Byli wszyscy wielcy garwolińskiego światka, reprezentanci władzy, biznesu i kultury. Biesiadnicy świetnie się bawili, pili, śpiewali, tańczyli, wznosili toasty, zawzięcie dyskutowali, przekrzykiwali się nawzajem. Nagle wszystko zagłuszył potężny huk i łoskot. Straszny grzmot, po prostu niewyobrażalny, jakby zatrzęsła się ziemia. Przerażeni uczestnicy zabawy wybiegli na ulicę. Nie było nic widać, jakby nic się nie stało. Noc była ciemna i pochmurna, tylko wiatr wiał okropnie. Gospodarz przyjęcia zaczął zapewniać gości, że to wicher wyprawia takie harce i z powrotem zaprosił do zabawy. Zdezorientowani biesiadnicy wrócili do stołów. Za moment rozległ się jednak jeszcze głośniejszy huk, najpierw jeden, potem drugi i trzeci… Zdawało się, że to nie tylko miasto, ale cały świat zaczyna się walić. Ludzie patrzyli bezradnie na siebie; dziś trudno nam sobie wyobrazić, co wówczas przeżywali; strach graniczący z paniką, rozpacz, szok? Nie wiem, wiem tylko, że nikt nie poszedł w kierunku skąd dobiegał huk, nie sprawdził, co się naprawdę stało. Nie mogli iść, czy nie chcieli? Czekali jeszcze chwilę w napięciu, a gdy wszystko się uciszyło chyłkiem i z duszą na ramieniu udawali się do swoich domów. Jesienny wicher wył nadal, więc z wielka trwogą czekali ranka, oczywiście nikt nie spał. Myślę, że wówczas wielu zaczęło się modlić. O świcie mieszczanie wyszli z domów, aby dowiedzieć się, co zaszło w nocy. I oto ze zdziwieniem zobaczyli pusty plac po największym kościele. Kościoła nie było. Co się stało? Przekaz był czytelny nawet dla najgłupszych: to co spotkało garwolinian, to kara boska. Dochodziła szósta rano, gdy wtem spod ziemi rozległ się stłumiony głos dzwonów na Anioł Pański. Padli na kolana skruszeni grzesznicy i zaczęli się gorliwie modlić, prosząc Boga o przebaczenie. Co było dalej? Pan Bóg wybaczył, nic złego więcej się nie wydarzyło. Mieszkańcy zaczęli prowadzić życie uczciwe i pobożne, przynajmniej przez jakiś czas. Długo jeszcze słyszano jeszcze bicie dzwonów, wydobywające się spod ziemi w miejscu, gdzie się kościół zapadł.
Czy uwierzycie, że są ludzie w Garwolinie, którzy czasami słyszą głos dzwonów dochodzący spod ziemi? Mówią oni, że trzeba się dobrze wsłuchać, szczególnie w wietrzne, jesienne noce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz